Jak mawiają – Co się odwlecze to nie uciecze. Tak też jest i tym razem. Chcę wrócić do majowego, pierwszego w życiu wypadu na Mazury. Osobiście miałem jedynie jakieś mgliste wyobrażenie Krainy Tysiąca Jezior i w zasadzie nic więcej. Aż do momentu kiedy nasz Renault Modus zapakowany po brzegi dotarł na Warmię, a po chwili na Mazury. W dodatku wybraliśmy się z rowerem na Mazury :). Oczywiście wybór padł na El Bambo czyli MTB z bambusa. Ale o tym wspomnę w dalszej części.
Z rowerem na Mazury. Jakże by inaczej.
Nasz majowy długi weekend liczył aż 9 dni. Sprawdziła się przychylność losu, której jakoś nigdy mi nie brakowało. Z potrzeby oszczędzania przestrzeni bagażowej spakowaliśmy się do jednej walizy. Dlatego zostało miejsca na dwa rowery. W związku z tym rowery rozkręcone do ram, kół, siodełek i kierownic jakoś pozwoliły się upchnąć w samochodzie przy złożonej tylnej kanapie. Jeszcze kilka rupieci i można było ruszać w drogę.
Po 9 godzinach w samochodzie bez klimatyzacji byliśmy w Paprotkach – malutkiej wiosce gdzieś na Mazurach. Zatrzymaliśmy się w Gościńcu Rycerskim czyli starej szkole zaadaptowanej na pensjonat górujący nad Jeziorem Paproteckim. Jeszcze nie przypuszczaliśmy że Mazury tak się nam odwdzięczą i zapamiętamy ten pobyt na bardzo, bardzo długo.
Nie banalna podróż sentymentalna.
Od pierwszej chwili pobytu na Mazurach nie mogliśmy wyjść z podziwu. Mieszkamy w górach, dokładnie w Beskidach i wydawać by się mogło że nasze rodzinne strony nadają się idealnie do obcowania z naturą. I tak faktycznie jest ale Mazury dla mnie to level wyżej. Może wynika to z tego że dotarliśmy tu po raz pierwszy, albo z tego że to był maj…
Nasze Mazury to niekończące się szalenie zielone pagórki falujące poruszane wiatrem. Krzątające się nocami bobry starające się wznosić swoje bobrowe budowle przy śpiewie setek gatunków ptaków. Mazury to ciągnące się szosy, drogi, drużki i ścieżki przecinające się i zapętlające jak pajęcza sieć. To błądząca wolność pośród wielkich i tych małych jezior, stawów, bajorek i moczar. Ta kraina to opuszczone porośnięte domy, stodoły, gospodarstwa, pochłaniane bez litości przez zieleń – zarastające krzakami. Mazury to zarośnięta droga i walące się ostatnie deski płotu szepczące historie mieszkających tu ludzi. W końcu Mazury to bociany, wyciągające ciekawsko głowy z gniazd na co drugim mijanym zabudowaniu, drzewie, słupie elektrycznym czy zapomnianym kominie.
Nie odkrylibyśmy tych miejsc podróżując samochodem. Dlatego jedynie rower daje możliwość zwolnienia tempa, zatrzymania się i zabrania więcej niż tylko zdawkowego selfi niczym nie różniącego się od setek poprzednich i następnych.
W zwiedzaniu okolicy zaufaliśmy Mapom Google, które jednak nie zawsze się sprawdzały. Mazurskie drogi to sieć szutrów, asfaltów i piaszczystych dróg między polami. Dlatego z uśmiechem wspominam odcinki na których koła mojej szosy zatapiały się do 1/4 w piasku skutecznie uniemożliwiając jazdę. Ela korzystała za El Bambo czyli naszego MTB z bambus i na pewno wygrała na tej decyzji. Kilka razy widziałem Jej sylwetkę na horyzoncie, kiedy czekała na mnie brnącego na piechotę piaszczystą drogą z rowerem na plecach.
Kierunek Giżycko czyli nasz pierwszy rowerowy wypad.
Może nie zdecydował bym się na podróż rowerem na Mazury ale wybranie się z rowerem na Mazury okazało się świetnym pomysłem.
Dzień po podróży przeznaczyliśmy na chillout i złożenie rowerów do kupy. Więc następnego dnia rowery były gotowe do jazdy. Dlatego zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy w drogę. Założyliśmy sobie że pojedziemy do Giżycka oddalonego o jakieś 20 km. Jednocześnie objedziemy Jezioro Niegocin po czym wrócimy okrążając jezioro z drugiej strony.
Nasza zaplanowana podróż do Giżycka w pierwotnej wersji – Mapy Google
Równiutki asfalt niósł jak po stole. Do tego piękne widoki i przysłowiowy wiatr we włosach umilał czas. W zawiązku z tym właściwie cały odcinek drogi do Giżycka prowadził lekko w dół więc mogliśmy spokojnie delektować się chwilą. Jednak do czasu. Po kilku kilometrach jazdy niemal pustymi drogami dotarliśmy w okolice Giżycka. Tym samym wzrosło natężenie ruchu a przyjemność z jazy została gdzieś za plecami. Wąska jezdnia bez pobocza i pędzące jeden za drugim TIR- y były ciągnącą się do Giżycka udręką. Dzielnie to znieśliśmy.
Z rowerem na Mazury czyli dotarliśmy do celu.
W Giżycku mieliśmy zamiar zabawić na dłużej. Dlatego posiłkując się smartfonem wybraliśmy restaurację gdzie zjedliśmy doskonałą rybkę. Później rozłożyliśmy się na plaży i cieszyliśmy przyjemnym majowym słońcem. Staraliśmy się przeciągać w nieskończoność spacer po giżyckim molo i miejskiej plaży chcąc oddalić moment powrotu. W zawiązku z tym daliśmy się ponieść chwili kompletnie zapominając o konieczności powrotu. Z każdą chwilą skutecznie traciliśmy chęć na pedałowanie z powrotem. Na szczęście Mazury mają swoją dobrze działającą sieć komunikacji wodnej. Okazało się że za 30 minut odpływa prom do leżącego kilka kilometrów od Paprotek Rydzewa. Może to nie Wenecja ale przynajmniej można było kupić sobie piwo na promie.
W Rydzewie w Gospodzie pod czarnym łabędziem zjedliśmy kolacje a później leniwie popedałowaliśmy do naszej paprockiej bazy.
Jak nie z rowerem na Mazury to ….. z kajakiem.
Dziwny był by pobyt na Mazurach bez jakiejś formy aktywności związanej z wodą. Do sezonu letniego pozostało jeszcze kilka miesięcy więc kąpiele nie wchodziły w rachubę. Padło na kajak. Kajaki wypożyczyliśmy w naszym pensjonacie. Uroczyście zwodowaliśmy je na naszym jeziorku. Kilka minut i opanowaliśmy sztukę sterowania łajbą. Do tego stopnia że świetnie się bawiliśmy wypływając to na środek jeziorka to znowu zbliżając się do brzegu i błądząc w szuwarach.
Rowerowa przejażdżka bez celu (no może na obiad).
Mapy Google – wkoło Jeziora Paproteckiego
Wnioski wyciągnięte z poprzedniej wyprawy nie poszły w las. Dlatego zaplanowaliśmy tą przejażdżkę z dala od głównych dróg, ale nie wiedzieliśmy że też z dala od asfaltu. Nie mieliśmy sztywno określonego planu. W zawiązku z tym założyliśmy że zrobimy jakąś krótszą lud dłuższą rundkę wokoło naszego jeziorka z przerwą na obiad. Wcześniej znaleźliśmy zachęcająco wyglądającą restaurację w pobliżu i ruszyliśmy w jej stronę. Byliśmy zaskoczeni że gdzieś w środku dzikich Mazur znaleźliśmy doskonałą restaurację Folwark Stara Kuźnia.
Większość naszej nowej trasy to dobrze ubite szutrowe i piaszczyste odcinki z kilkoma kilometrami asfaltu. Ta zaledwie 16 km pętelka obnaża cały urok zaklęty w mazurskiej przyrodzie. Dlatego jak dla nas to Mazury w pigułce. Kipiąca z każdej strony zieleń, jeziora kryjące się za kolejnym zakrętem i moczary topiące wyschłe pnie zachwycają. Łapiąc wiatr we włosy i pędząc łagodnie w dół niewątpliwie odpoczęliśmy od dnia codziennego.
Jedynym dającym się we znaki problemem były grzęznące do połowy w piachu koła mojej szosy. Jednak spacer mi nie zaszkodził. 🙂
Ps. bunkry itp
Podróż po Mazurach to nie tylko przejażdżki rowerowe i jeziora. Bo Mazury to kawał historii czającej się niemal wszędzie. Wszechobecne bazy, bunkry i inne obiekty są łyżką historycznego dziegciu i przypominają ile ta kraina i ludzie tam mieszkający przeszli podczas II Wojny Światowej. Dlatego warto poświęcić dzień lub więcej na podróż śladami ich historii. Ale to już jest temat na inną opowieść.
Z rowerem na Mazury – Czemu nie? – pora na wnioski.
Nie będę owijał w bawełnę. Zakochaliśmy się w Mazurach. Dlatego na pewno będziemy tu wracać i polecać każdemu szukającemu idealnego miejsca na wypoczynek. Chodzą mi po głowie słowa piosenki Pidżamy Porno: „spokój i ręce przenikają się na wzajem” i mam jakieś nieodparte wrażenie że te słowa są świetnym komentarzem do naszego pobytu w jednym z najpiękniejszych miejsc w Polsce.
Zapraszam do galerii
Jeśli interesuje Cię to o czym piszę i chcesz otrzymać rowerowe listy kontrolne zapisz się na mój bambusowy newsletter.