
Zima na rowerze w Beskidach
Od miesiąca wyglądałem słonecznego dnia. Tęskniłem za mroźnym dniem pełnym słońca. Myślałem że codzienne opady śniegu się już nie skończą. Na szczęście byłem w błędzie. Nadszedł ten dzień. Mróź, śnieg, słońce. Do szczęścia brakowało mi tylko roweru. Poranne promienie słońca ustawiły mój dzień pod rower. Nadeszła pora żeby dowiedzieć się co to znaczy tegoroczna zima na rowerze.

W co się ubrałem?
Kocham jeździć na rowerze. Zima mnie przed tym nie przestraszyła. Postanowiłem się dobrze ubrać, ponieważ termometr wskazywał kilka stopni pod zerem. Dobierając ciuchy posiłkowałem się informacjami którymi się już dzieliłem we wpisie „Jak ubierać się na rower jesienią”. Zima to nie jesień jednak zasady są podobne.
Wymienię po kolei wszystkie części garderoby podzielone na części ciała 🙂
- Stopy:
- Ciepłe długie zimowe skarpety
- Buty zimowe, w których na co dzień chodzę
- Ochraniacze kolarskie na buty
- Nogi:
- Termoaktywne kalesony
- Ciepłe rowerowe spodnie na szelkach z systemem wind stop
- Tułów:
- termoaktywna zimowa bluza z długimi rękawami
- rowerowa koszulka
- ciepłe rękawki rowerowe
- bluza rowerowa
- kurtka tzw „wiatrówka”
- Dłonie
- Ciepłe rowerowe rękawiczki
- Szyja:
- Komin
- Głowa:
- Komin na całą głowę, założony w taki sposób żeby tylko twarz była odkryta
- Czapka rowerowa chroniąca uszy z systemem wind stop
- Okulary przeciwsłoneczne
- Kask
Jak się przygotowałem?
Kiedy byłem już zabezpieczony przed chłodem, przyszła pora na zabezpieczenie pozostałych aspektów wyprawy a właściwie wyprawki. Do plecaka spakowałem jeszcze rozgrzewającą herbatkę własnej produkcji i kilka gadżetów do robienia zdjęć. Zawsze pamiętam o tym że zwykły bidon na zimowe wypady się nie sprawdza, bo płyn traci temperaturę. Więc jedyną opcją jest termosik który dzielnie mi towarzyszy podczas takich wypadów.


Przepis na herbatkę na 0,5 l termos.
- 2 torebki jakiejś dobrej herbaty
- łyżka miodku
- sok z 0,5 cytrynki
- kawałek imbiru wielkości śliwki czy pomidorka koktajlowego pokrojony na drobne kawałki. Ilość imbiru zależy od indywidualnych upodobań. Ja lubię ostro więc nie żałuję.
Herbatę i imbir wrzucam do torebki i zalewam wrzątkiem. Kiedy herbata się zaparzy dodaję miód i sok z cytryna. Zakręcam termos i w drogę.
Bo najpiękniejsze szlaki odkrywamy zbaczając z tych utartych.
Zima na rowerze to też przygotowanie roweru. Dla mnie to oznacza przesmarowanie łańcucha i napędu i dopompowanie opon. W końcu rower trochę stał od ostatniego treningu na powietrzu. Co ważne warto rower umyć po takim zimowym treningu lub przynajmniej spłukać ciepłą wodą. W ten sposób pozbędziemy się soli której jest pełno na drogach, a która szkodzi rowerowym podzespołom.
W drogę 🙂
Pierwsze kilkaset metrów wiodło przez centrum Brennej asfaltem do miejsca, w którym odbiłem w kierunku Brennej Hołcyny. Pokryta bielusieńkim śniegiem droga prowadziła mnie delikatnie się wznosząc. El Bambo czyli mój MTB z bambusa spisywał się jak na razie doskonale (Test roweru na velonews.pl). Lekko wcięci turyści podśmiewali się zajadając kiełbasę grzaną na ognisku. Prawdopodobnie czekali lub byli po kuligu pokrzykując w moim kierunku: „A zimówki masz?”.
Przyznam że to najniższa temperatura przy jakiej jeździłem na bambusowym rowerze. Co prawda było to jakieś – 5 stopni jednak nie zauważyłem nic niepokojącego więc cieszyłem się zimowym słońcem i „wspinałem” się dalej.

Smog więc jadę w bok.
Lubie oddalić się od zabudowań. Od razu można odczuć zmianę jakości powietrza. Dlatego przykro że zwykło się mówić o oddychaniu górskim powietrzem jak o czymś przyjemnym. Prawda jest jednak taka że większość miejscowości położonych w górskich dolinach jest po prostu skupiskiem kłębiącego się smogu. Więc jeśli zima na rowerze w górach to na pewno jak najdalej od zabudowań.
Więc jeśli zima na rowerze w górach to na pewno jak najdalej od zabudowań.
Ale wracam do jazdy… Minąłem kajakowy staw skuty lodem, kręcąc z przyjemną kadencją, taką w sam raz – dla przyjemności. Cały czas musiałem bacznie obserwować drogę która miejscami była mocno wyślizgana. Na szczęście obyło się bez upadku.
Chyba jestem romantykiem.
Zazwyczaj w treningu oprócz samych plusów dla ciała odnajduję nawet więcej plusów dla ducha. Zawsze odpoczywam po wjechaniu w las, kiedy już jestem z dala od „cywilizacji” moje myśli wędrują gdzieś daleko i wysoko. Zastanawiam się później czy w człowieku jest gdzieś głęboko zapisany „gen” bycia w bliskości z naturą, który skutecznie staramy się w sobie zdusić… Abstrahując od tych filozoficznych dywagacji szybko musiałem wrócić na ziemię kiedy droga nadająca się do jazdy po prostu się skończyła. Dalej prowadziła wąska ścieżka wydeptana przez turystów…
Zmiana planów
Pora się przegrupować i nabrać mentalnych sił przed wyzwaniem. No to co? Może kilka selfie? Po zrobieniu kilku zdjęć dla potrzeb wpisu który właśnie czytasz ruszyłem dalej wąską ścieżką. Szczerze powiedziawszy nie było łatwo, a tempo jazdy spadło co najmniej o 80%. Dodam że wysiłek i konieczność koncentracji wzrosła o jakieś 80% 🙂 Jazdę rowerem po wąskiej na 30 cm nierównej ścieżce w śniegu mogę porównać do chodzenia po linie. Z tą różnicą że po stracie równowagi koło ląduje do połowy w śniegu a ja nadal żyję. Na odcinku 100 m zatrzymywałem się kilkanaście razy. Za każdym razem wygrzebywałem rower z zaspy i uparcie brnąłem w górę. Jak łatwo się domyśleć sytuacja i warunki się nie poprawiały a wręcz przeciwnie. Śniegu było coraz więcej. A ja miałem coraz bardziej dość.

Zima na rowerze w górach mnie jednak pokonała.
Pół godziny balansowania na rowerze bez większych efektów zniosłem bez szwanku. Ale kiedy już wpadłem cały do śniegu, akurat kiedy mijała mnie para turystów nie pozostało mi nic innego niż udawanie że robię sobie tzw orła. Co tam sam dorosły facet, gdzieś w połowie szlaku na Grabową leżę sobie w śniegu i robię orła. A miny tych turystów zapamiętam na bardzo długo. Kiedy już osiągnąłem Mount Everest kompromitacji przypomniałem sobie o swojej imbirowej herbatce i pierwszy raz żałowałem że nie dodałem do niej czegoś mocniejszego.
Teraz wiem już jak smakuje zima na rowerze – smakuje imbirem i miodem. Smakuje mrozem na policzkach i gorącą herbatą. Zima smakuje chęcią osiągnięcia szczytów i koniecznością pogodzenia się z ograniczeniami. W końcu smakuje pięknymi widokami i tonącymi w smogu domami. Zima na rowerze to plątanina kontrastów. Zrobiłem jeszcze kilka zdjęć i zawróciłem.
Zima na rowerze to najlepsza zabawa na zjazdach
Czas zacząć zabawę. Szerokie opony El Bambo doskonale się sprawdzały podczas zjazdu. Kiedy droga zrobiła się szersza można było zacząć zabawę w kontrolowane rowerowe poślizgi. Kilka kilometrów delikatnie opadającego terenu i można sobie zrekompensować trudy podjazdu. Dlatego pokochałem zimowe wypady na MTB. Więc po kilkunastu minutach byłem już w centrum Brennej. Pokręciłem jeszcze chwilę po okolicy i ze zdziwieniem stwierdziłem że od wyjścia na rower upłynęły nie całe trzy godziny.

Myślę że rower w zimie może dać wiele radości, jednak na pewno nie można nastawiać się na typowy trening. Zawsze może wydarzyć się coś niespodziewanego jak choćby zasypana droga. Dlatego jeśli zależy ci na konkretnym treningu wybieraj sprawdzone odcinki trasy najlepiej z dala od smogu. A jeśli lubisz ryzyko i nie straszne Ci niespodzianki, takie jak konieczność prowadzenia czy niesienia roweru zachęcam do odkrywania nowych szlaków. Bo najpiękniejsze szlaki odkrywamy zbaczając z tych utartych.
Więcej o El Bambo czyli MTB z bambusa tutaj.
Jak ubierać się na rower jesienią a nawet zimą?
Gwarantuję konkrety. Jeśli interesuje Cię to o czym piszę i chcesz otrzymać za darmo rowerowe listy kontrolne zapisz się na newsletter.

